Leszek Kowalewski w 1970 roku zagrał w kultowej produkcji Marka Piwowskiego - "Rejs". Był nieśmiałym poetą. Tuż przed śmiercią przygotowywał się do kolejnej roli i to specjalnie do niej zapuścił brodę. Niestety, już jej nie zagrał.
Na co dzień żył z renty w związku z przebytą w dzieciństwie chorobą zapalenia opon mózgowych, miał wadę wzroku, zajmował się też rzeźbiarstwem w domowej pracowni oraz pisał wiersze.
Wszyscy znali go jako "Missisipi", bo na castingu do "Rejsu" zaśpiewał piosenkę Paula Robesona o tym tytule - donosi "Fakt".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ciało Leszka Kowalewskiego było w bardzo złym stanie
10 sierpnia 1990 r. w Lesie Kabackim przypadkowi przechodnie znaleźli ciało mężczyzny. Zwłoki udało się zidentyfikować dzięki odciskom palców. Kowalewski był notowany w związku z kradzieżą. - Miał około 49 różnego rodzaju ran na całym ciele — mówił nadinspektor Bolesław Rokosz z Komendy Stołecznej Policji w programie dokumentalnym TVP "Listy gończe".
Jak ustaliła policja, dzień przed śmiercią bawił się w swoim ulubionym barze "Miodek", a potem ze znajomymi przeniósł się do okolicznej meliny. W mieszkaniu miało dojść do awantury między Leszkiem a znajomym Remkiem. Mężczyźni mieli się pobić o względy niejakiej Małgorzaty. Kowalewski ostatecznie został wyrzucony z imprezy, a Remek miał wyjść pół godziny po nim. I tu ślad się kończy. Nie wiadomo, gdzie potem poszedł Leszek - informuje portal.
Według śledczych zbrodni dokonano trzema różnymi narzędziami, w tym dłutem rzeźbiarskim. Do morderstwa doszło prawdopodobnie w innym miejscu, a ciało zostało przeniesione do lasu. Zmarły miał 2,5 promila alkoholu we krwi.
Leszek Kowalewski w chwili śmierci miał niespełna 44 lata. Sprawy nie wyjaśniono do tej pory. Jak ustalił "Fakt", wszyscy jego kompani z feralnej nocy już nie żyją.