Marian Opania, znany z ról w filmach takich jak "Człowiek z żelaza" czy "Piłkarski poker", w rozmowie z Dorotą Wellman dla "Dzień dobry TVN" podkreślił, że aktorstwo to jego powołanie. Aktor, mimo 82 lat, nie planuje zakończenia kariery. - Jak nie wychodzę na scenę, to znaczy, że nie żyję - stwierdził.
Doświadczony aktor wyznał, że nie chciałby umrzeć na scenie, ponieważ uważa to za "kiczowate".
U mnie jest tak, że jak nie wychodzę na scenę, to znaczy, że nie żyję. Ale umrzeć na scenie nie chciałbym, bo to takie kiczowate. (...) Kocham grać. Na początku kochałem grać w filmie. W teatrze to wiadomo. Czuję oddech widowni, a w filmie wyobrażam sobie, jak to zadziała. Bo w filmie często jest tak, że na początku kręci się to, co na końcu, a na końcu to, co na początku. Więc trzeba pamiętać dokładnie, w jakim momencie to jest - mówił.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Opania, który był wykładowcą w szkole filmowej w Łodzi, wspominał trudne podróże na zajęcia. Podczas długich podróży samochodem musiał walczyć z sennością, co wspomina z humorem.
Moimi uczniami byli Wojciech Malajkat, Cezary Pazura, Piotr Polk i tak dalej, i tak dalej. Trochę się na tym znam, ale ponieważ jeździłem tym maluchem na 10 godzin wykładów i potem wracałem, zasypiałem za kierownicą, co ja nie wyprawiałem, wyrywałem sobie włosy z nosa. Wrzeszczałem, żeby się obudzić - dodawał.
Poza sceną Opania ceni prywatność i unika współczesnych trendów, takich jak selfie. Wolny czas spędza nad Wkrą, a disco polo go irytuje. Marzy, by jego dzieciom-artystom się powiodło, bo - jak mówi - "mieli wszystko podane na tacy". Sam musiał ciężko pracować na swoje sukcesy.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.