Maja Ostaszewska to nie tylko ceniona aktorka, ale także zaangażowana propagatorka tolerancji, weganizmu, praw kobiet i mniejszości. Wyznała, że w dzieciństwie przez wyznawane wartości sama należała do mniejszości. Nie wspomina tego miło.
Jako jedyna osoba w klasie nie uczęszczała na lekcje religii i nie była ochrzczona. Rówieśnicy nie umieli tego zaakceptować, czego objawem było szykanowanie i wyśmiewanie. To wywołało w niej traumę i niechęć do duchownych oraz Kościoła.
Byłam straszona przez dzieci piekłem i księdzem. Ksiądz wydawał mi się straszną postacią, bo one ciągle do mnie mówiły: "powiemy księdzu", "ksiądz przyjdzie". Wtedy nie było religii w szkole, tylko w salkach przy kościołach — zdradziła w rozmowie z Mariuszem Szczygłem w programie "Rozmowy (nie)wygodne".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Maja Ostaszewska przytoczyła również sytuację, jaka miała miejsce na jednej z lekcji języka polskiego. Poczuła wówczas, że nauczyciel, który do tej pory darzył ją sympatią, kazał jej przesiąść się z pierwszej do ostatniej ławki. Objawem tej niechęci była radykalna zmiana fryzury. Usłyszała, że polonista "nie może na nią patrzeć".
Gdy miała 13 lat, za pozwoleniem rodziców ostrzygła się "na jeża", by wyrazić swoje zafascynowanie punk rockiem. W latach PRL takie przejawy indywidualizmu nie były dobrze widziane. Do dziś pamięta, jak absurdalnie i okrutnie traktowali ją koledzy i koleżanki ze szkoły.
Dzieci mnie poturbowały, zrzuciły mnie ze schodów tylko dlatego, że byłam inna. Nie było żadnego innego powodu. Co więcej, przyzwolenie na to dał im nauczyciel. [...] Zauważyłam idiotyzm tego wykluczenia i to na pewno zostało we mnie na zawsze — podkreśliła.
Maja Ostaszewska jest weganką. Mówi o piekle krów
Maja Ostaszewska w "Rozmowach (nie)wygodnych" poruszyła także temat weganizmu. W jej domu nie jadło się mięsa z powodów moralnych. Początkowo ograniczała się do nabiału i produktów odzwierzęcych, bo nie miała wystarczającej wiedzy, by zrezygnować także z nich.
Dopiero kilka lat później dowiedziała się, że życie krów hodowanych na mleko jest równie, a czasem jeszcze bardziej smutne od tych, które żyją na łąkach i będą zabite, gdy wystarczająco urosną. Nazwała to "zagładą zwierząt na masową skalę".
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.