W poniedziałek 21 października mija dokładnie rok od śmierci Wojciecha Kordy. Rockman przez wiele lat był jednym z najpopularniejszych muzyków polskiej sceny muzycznej. Pod koniec swojego życia zniknął jednak z mediów, ponieważ jak się później okazało, trapiła go rosnąca bieda i poważne choroby.
Korda w 2015 roku przeszedł bowiem poważny udar, po którym nastąpiło kilka kolejnych. W tym samym czasie przeszedł on tracheotomię i rozpoznano u niego objawy parkinsonizmu poudarowego. W efekcie w ostatnich latach swojego życia rockman był przykuty do łóżka.
Przy tak chorej osobie, która przeszła sześć udarów, a pierwszy był w 2015 r., wiadomo, że jest trudno i jest raczej coraz gorzej, a nie coraz lepiej. Gdyby nie ciężka 24-godzinna praca żony, pani Aldony, jej oddanie i wysiłek, Wojtka pewnie już nie byłoby wśród nas — mówił w rozmowie z "Faktem" Tomasz Kopeć z Polskiej Fundacji Muzycznej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Minął rok od śmierci Wojciecha Kordy
W ostatnich miesiącach życia z mężczyzną nie było już kontaktu. Został on podłączony do respiratora, który monitorował i wspierał jego funkcje życiowe. Trudna choroba wokalisty generowała ogromne koszty, przez co w pewnym momencie żona wokalisty otarła się o bankructwo. Sytuacja była o tyle niebezpieczna, że grożono nawet wyłączeniem prądu w domu Kordy.
Niestety koszty takiej choroby są coraz większe, a pojawiają się kolejne problemy i wydatki. Same plastry, które są niezbędne, gdy ktoś leży nieruchomo w łóżku, bo pojawiają się odleżyny, kosztują po kilkaset złotych. Przy wzroście cen prądu, który dotyka nas wszystkich, regulowanie faktur za prąd stało się dla pani Aldony problematyczne i pojawiło się zadłużenie, a z nim strach, że dostawca odetnie prąd, co czyni się standardowo. Brak prądu to zatrzymanie maszyn, które podtrzymują przy życiu Wojciecha i są niezbędne. Wojtek jest zupełnie zależny od tych maszyn, może więc dojść do sytuacji tragicznej — dodaje Tomasz Kopeć prezes Polskiej Fundacji Muzycznej.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.