O problemach zdrowotnych wokalisty Boysów mówiło się od jakiegoś czasu. Jeszcze we wrześniu Marcin Miller przeszedł zabieg na przepuklinę w klinice w Lublinie.
I choć sam zabieg trwał niecałe pół godziny, a muzyk był pod opieką profesorów pracujących w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Lublinie, skąd zapewniał swoich fanów, że za dwa dni wystąpi na koncercie, w rozmowie z dziennikarzami "Faktu" przyznał, że problemy z przepukliną mocno dawały się mu we znaki.
Czytaj także: Miller o końcu disco-polo w TVP. "My sobie poradzimy"
Trzeba ją po prostu leczyć, bo trudno ją zoperować. Ale to nie jest tak, że wezmę tabletki i ból mi przejdzie. Każdy ruch to ból. To ucisk na nerwy, to wielka męka. Można zemdleć - tłumaczy muzyk.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Okazało się jednak, że zabieg, który przeszedł we wrześniu, zdziałał cuda i dzięki temu Miller czuje się już dobrze i nie musi szykować się na dalsze leczenie czy zabiegi.
Miałem robiony rezonans i okazało się, że cofnęło się i przepuklina jakby gdzieś tam się zagoiła, tak to można kolokwialnie nazwać. Teraz tylko trzeba o to dbać, żeby się ponownie nie rozlała. Więc muszę uważać, żeby się nie przeciążać się i dobrze odżywiać – mówi Marcin Miller w rozmowie z "Faktem".
Muzyk przekonuje też, ze wszystko to za sprawą zastrzyku, który otrzymał podczas wrześniowego zabiegu. "Wzięli mnie na blok operacyjny, wsadzili igłę i wstrzyknęli steryd bezpośrednio w miejsce bólu. Jedną noc musiałem przeleżeć na obserwacji, ale następnego dnia wypuścili mnie ze szpitala" - opisywał na łamach tabloidu.
Wspomniany zastrzyk faktycznie zdziałał cuda, przez co choroba odpuściła.
Czytaj także: Caroline Derpienski o sylwestrze bez disco polo. Mówi, że to styl "typowy dla Polaków"
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.