Zdzisław Kozień przyszedł na świat 4 grudnia 1924 roku w Krakowie, gdzie spędził swoje dzieciństwo i młodość. Wychowywał się z pięciorgiem rodzeństwa, a jego rodzina mieszkała w suterenie głównego budynku Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie jego ojciec pracował jako woźny. Przed wybuchem II wojny światowej śpiewał w chórze dziecięcym. Podczas pobytu we Włoszech występował przed zięciem Benito Mussoliniego oraz Adolfem Hitlerem, który nawet uścisnął mu dłoń.
Losy w czasie okupacji
W czasie okupacji zaczął występować w amatorskich teatrach. Utrzymywał się dzięki sprzedaży książek w antykwariacie. – Kiedy Niemcy aresztowali wykładowców UJ i zapakowali do skrzyń wartościowe uniwersyteckie książki, woluminy, to ojciec trochę im tego podkradł – zdradził jego syn Henryk Kozień w jednym z wywiadów. Jego dwaj bracia, Jan i Henryk, którzy byli piłkarzami Cracovii, zginęli w Auschwitz. On sam uniknął aresztowania, ponieważ miał na sobie zniszczone i brudne ubranie. Niemcy, którzy przyszli do jego mieszkania, stwierdzili, że tego "brudasa" nie biorą. Prawdopodobnie bali się tyfusu.
Aby utrzymać matkę i siostrę, pracował w handlu rybami. Zdarzało mu się, że sam pakował na samochód 120-kilogramowe beczki. Był też kreślarzem na kolei. Siła przydała mu się później w grze w teatrze, gdzie potrafił podnieść nawet kasę pancerną ważącą 200 kg!
Kariera aktora
Jeszcze w czasie wojny, gdy został żołnierzem, trafił na scenę Wojska Polskiego. Potem zaczął grać w Teatrze Kolejarza. Od 1953 roku, z przerwą dziesięcioletnią na pracę w teatrach wrocławskich, związany był z Rzeszowem, gdzie występował w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej. W 1958 roku debiutował w filmie jako Ulek w nagranym w Bieszczadach westernie "Rancho Texas". Potem na długie lata zapomniany. Na duży ekran powrócił w brawurowej roli w filmie "Skazany" (1976) w reżyserii Andrzeja Trzosa Rastawieckiego. Za rolę męską u boku Wojciecha Pszoniak otrzymał nagrodę na festiwalu w San Sebastian, pokonując samego Gregory Pecka. To otworzyło mu drzwi do kariery. Wkrótce potem otrzymał propozycję gry w serialu "07 zgłoś się", gdzie wcielił się w postać porucznika Antoniego Zubka. Ta kreacja przyniosła mu największą rozpoznawalność. Potem była jeszcze znacząca rola króla Zygmunta Starego w serialu "Królowa Bona" oraz nakręconym dwa lata później filmie "Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny". Gra władcy z dynastii Jagiellonów nie była dla niego przyjemnością. Na planie musiał wysłuchiwać pretensji Aleksandry Śląskiej, która uważała go za III ligę aktorską. Aktor nie krył do niej niechęci i nazywał ją małpą. Kozień wystąpił także w takich produkcjach jak "Wściekły", "Pan na Żuławach", czy "Dom". Za rolę w "Szaleństwach panny Ewy" (1986) otrzymał nagrodę na festiwalu filmów dla dzieci i młodzieży w Poznaniu. Po raz ostatni zagrał w 10 lat przed śmiercią w filmie "Akwen Eldorado".
Jestem normalnym człowiekiem, bez kompleksów i syfonu w głowie. Aktorstwo zostawiam w garderobie, nigdy nie gram na ulicy. Wiem, że z aktorami pod tym względem bywa rozmaicie. Mnie na tym nie przyłapiecie. Dlatego, że taki po prostu jestem – mówił o sobie.
Hodował papugi, dla których budował klatki. Jeden z ptaków utopił mu się w... rosole. Pędził także bimber, którego fanem był Bronisław Cieślak, czyli serialowy porucznik Sławomir Borewicz. Po zawale musiał zrezygnować z palenia papierosów, których był nałogowcem. Potrafił wypalić trzy paczki dziennie.
Jeśli w Rzeszowie występowały braki w zaopatrzeniu, potrafił wsiąść w samolot, polecieć do Warszawy i przywieźć walizkę fajek – mówił jego syn.
Był także wielkim fanem wędkowania. Podczas wyprawy na ryby z późniejszym gwiazdorem "M jak miłość", zapamiętał pewną historię, którą przekazał potem synowi.
Pojechał na ryby z kolegami, wśród których był znany aktor Witold Pyrkosz. Ryby były zakrapiane. Pyrkosz tak się upił, że zasnął. Gdy się ocknął, popatrzył błędnym wzrokiem i stwierdził: "Żona mnie zabije. Woda mi się w wannie przelała!". Był nad rzeką i uroił sobie, że to woda w wannie… – wyjawił Henryk Kozień.
Żarty trzymały się go nawet jak ciężko chorował.
Był typem choleryka. Kiedy się zdenerwował, potrafił strasznie krzyczeć, ale dosłownie za moment był jak do rany przyłóż. Był niezwykle wesoły i dowcipny. Zresztą to dość specyficzne poczucie humoru nie opuszczało go do samego końca. Żartował nawet na temat własnych chorób. Kiedy był na stole operacyjnym, anestezjolog powiedział mu, że teraz zrobi zastrzyk, po którym będzie się mu kręcić w głowie. Na to on, że jemu zaczyna się kręcić dopiero po trzeciej secie – mówiła jego druga żona, Monika, którą poślubił w szpitalnej kaplicy.
Była od niego młodsza aż o 24 lata. Pierwsza żona aktora, Janina, zmarła w wieku 51 lat w 1982 roku. Miał z nią synów – Jana i Henryka, którzy odziedziczyli imiona po jego zamordowanych braciach. Zdzisław Kozień w ostatnich latach życia ciężko zachorował na nowotwór. Po amputacji nogi poruszał się na wózku inwalidzkim. Zmarł 25 marca 1998 roku i został pochowany w grobie pierwszej żony na Cmentarzu Wilkowyja w Rzeszowie. Przed śmiercią chciał jeszcze zjeść karpia w galarecie. Niestety synowi nie udało się dowieść jedzenia na czas.
27 lat temu zmarła także aktorka Magdalena Chilmon, która również występowała w "07 zgłoś się", jako modelka Iza Zawadzka w 6. odcinku pt. "Ślad rękawiczki". Odeszła w wieku zaledwie 44 lat i została pochowana na Cmentarzu Północnym w Warszawie.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.