Polacy go kochali. Długo nie przyjmował do wiadomości, że jest śmiertelnie chory

19

Gdyby żył, Roman Wilhelmi 6 czerwca kończyłby 88 lat. W rocznicę urodzin jednego z najwybitniejszych polskich aktorów przypominamy mało znane fakty z jego życia. Niewielu wie, że gwiazdor "Zaklętych rewirów" swoje dzieciństwo spędził u księży Salezjanów, czy też, co mówiła o nim była żona oraz co zobaczył w szpitalu odwiedzający go na łożu śmierci przyjaciel.

Polacy go kochali. Długo nie przyjmował do wiadomości, że jest śmiertelnie chory
Roman Wilhelmi/ zdjęcie poglądowe (PAP)

Polski aktor filmowy i teatralny urodził się w Poznaniu, 6 czerwca 1936 roku. Już jako dziecko przysparzał problemów wychowawczych swoim rodzicom, co w biografii Wilhelmiego tak opisał jej autor Marcin Rychcik:

Choć bystry jak na swój wiek i odnoszący sukcesy w nauce, młody Wilhelmi sprawiał wieczne kłopoty wychowawcze. Energiczny, pyskaty, nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu.

Właśnie te cechy małego Romanka oraz incydent z rowerowym wypadkiem przelały czarę goryczy i rodzice zdecydowali się przenieść syna do do szkoły podstawowej z internatem Kolegium Kujawskiego księży salezjanów w Aleksandrowie Kujawskim.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: 35 lat serialu "Kariera Nikodema Dyzmy"

Ksiądz za palenie papierosów golił chłopakom głowy na glanc

To tam młody chłopak po raz pierwszy zetknął się ze szkolnym zespołem artystycznym, co uformowało jego plany na przyszłość. Jedna z pierwszych scen, w jakiej zagrał, odbyła się w kościelnej kaplicy.

Ksiądz Siuda, który wspaniale śpiewał, a za palenie papierosów golił nam głowy na glanc, potrzebował małego, lekkiego, łysego Chrystusika. Wsadzili mnie do kosza, nic nie kłamię, i przenieśli mnie z jednej kulisy w drugą - wspominał Wilhelmi po latach.

Przyznawał też, że to formatywne wspomnienie wracało do niego po 50 latach. "Od chwili, kiedy usłyszałem ten szmer, wiedziałem już, kim chcę być" - opowiadał w jednym z wywiadów.

Na scenie dawał z siebie wszystko, choć nie przywiązywał wagi do kontekstu granych przez siebie ról. Dlatego bardziej niż inni aktorzy Wilhelmi wymagał wsparcia reżyserów. Swoje niedostatki na tym polu rekompensował jednak ogromnym zaangażowaniem w pracę, czasem aż przesadnym.

Histeryzował i dochodził do wniosku, że w ogóle nie nadaje się do tego zawodu. To świadczyło o jego poziomie zaangażowania w to, co robi, oraz o odpowiedzialności zawodowej. To ciekawy rys jego charakteru, bo oznacza, że do samego końca, po wszystkich sukcesach, jako artysta ani trochę nie był bardziej pewny siebie.  wspominał Wilhelmiego reżyser Maciej Domański.

Prawdziwa sława przyszła wraz z serialem "Czterej pancerni i pies", potem przyszły kolejne ważne role jak zdegenerowany Pochroń z "Dziejów grzechu" Borowczyka, Anioł z "Alternatywy 4" oraz tytułowy Dyzma z serialu Jana Rybkowskiego.

Wilhelmi o aktorstwie: Spodziewałem się też większej forsy, marzyłem o kupnie samochodu

Jednak Wilhelmi po latach przyznał, że inaczej wyobrażał sobie sukces. "Spodziewałem się też większej forsy, marzyłem o kupnie samochodu. Niestety, życie w hotelach było kosztowne, a płynąc na fali euforii o zdobyciu fortuny, przepuściłem forsę i przepiłem ją w restauracji hotelowej" - wyznał po latach.

W życiu prywatnym nie uchodził za wiernego męża. - W 1969 roku urodził się nasz syn i Roman początkowo dał się poznać jako przykładny ojciec. Kiedy tylko mógł, spieszył do domu, by wykąpać małego Rafałka, owijać w pieluchy, niańczyć go. Z czasem jednak przychodziło mu z trudem, godzić się z tym, że to nie on stoi już w centrum mojego zainteresowania - wspominała jego druga żona, węgierska tłumaczka, Marika Kollar.

Ostatecznie małżeństwo rozpadło się, a Wilhelmi przestał płacić na syna. Zdesperowana była żona wyjechała z kilkuletnim Rafałem z Polski.

Roman Wilhelmii do końca nie przyjmował do wiadomości, że umiera.

Kiedy trafił do szpitala z opuchniętą wątrobą i siedział skulony na korytarzu, czekając na badania, jeden z lekarzy-profesorów próbował niefortunnie zażartować: "No i dosięgło pana, panie Wilhelmi". Romek bez cienia ogłady odparował: "I ciebie też dosięgnie!" - wspomina aktorka Grażyna Barszczewska.

Roman Wilhelmi długo nie przyjmował do wiadomości, że jest śmiertelnie chory

Opowiadał o propozycjach, o rolach, które czekają na niego. I im dłużej mówił, tym bardziej cichł mu głos. Walczył o siebie, wierzył, że wyzdrowieje, ale też dopuszczał myśl, że może być inaczej. Dopiero wtedy w szpitalu zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo bił się o siebie i jak się eksploatował - wspominał w biografii aktora jego przyjaciel po fachu, Henryk Talar.

Roman Wilhelmi zmarł na raka wątroby 3 listopada 1991 roku. Miał zaledwie 55 lat. Został pochowany na cmentarzu wilanowskim w Warszawie. Jego syn został wydziedziczony poprzez brak testamentu i działanie reszty rodziny.

Autor: BBI
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić