Gdy Karol Strasburger rozpoczynał przygodę z "Familiadą" zupełnie nie spodziewał się, że będzie trwała przez tak długą część jego życia. Wcale tego nie chciał, co postanowił zaznaczyć stacji już podczas pierwszych rozmów o współpracy.
Aktor wyartykułował wówczas warunek, którego — jak sądził — będzie trzymał się do końca. Poprosił producenta i przedstawiciela TVP, by podpisali z nim umowę jedynie na... trzy miesiące. Nie wierzył wtedy, że produkcja może okazać się aż takim hitem.
Wydawało mi się, że może wytrzymam te trzy miesiące. Pamiętam, że prosiłem nawet, aby umowa opiewała na tyle. Żebyśmy mieli szanse, w razie czego, zrezygnować, jak nam to nie wyjdzie. Ale była wtedy odpowiedź, ze jak już podpisujemy, to podpisujemy. Nie mówili, że na całe życie. Wydawało mi się to wtedy nierealne, ale tak się stało — opowiedział w specjalnym nagraniu na Instagramie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Karol Strasburger dodał, że podczas dyskusji z telewizyjną wierchuszką za przykład podano mu amerykańskiego prowadzącego, który związany był z oryginalną wersją "Familiady" przez 20 lat.
Czytaj też: 77-letni Strasburger rezygnuje. "Nie mam ochoty"
Strasburger nie wzorował się na amerykańskiej "Familiadzie"
77-latek w urodzinowym orędziu do internautów dał do zrozumienia, że nie zawsze wzorował się na swoim odpowiedniku zza oceanu. W jego opinii dzięki temu program nabrał nieco innego charakteru i stał się bardziej polski.
Nie da się ukryć, że ta unikalność może być jednym z powodów sukcesu, jakim produkcja jest od września 1994 roku, gdy po raz pierwszy trafiła do ramówki TVP.
Niewątpliwie kolejnym atutem show jest sam Karol Strasburger. Jego mniej lub bardziej śmieszne dowcipy stały się kultową częścią każdego odcinka. Podobnie jak pomyłki notorycznie zdarzające się uczestnikom.
Też należycie do fanów "Familiady", czy z biegiem lat wciąż niezmienna formuła zdążyła wam się znudzić?