Sławomir Siejka w telewizji debiutował w 1989 roku, ale dla jego przyjaciół to wcale nie było oczywiste. Zanim poszedł na studia, przebywał w seminarium i planował zostać księdzem. Zamiast na ambonę, trafił przed kamery. Widzowie cenili go za naturalny uśmiech i perfekcyjne przygotowanie.
Niestety, prezenter z dużo mniejszą pieczołowitością podchodził do dbania o własne zdrowie. Tak uważała przyjaciółka, która na łamach "Gazety Wyborczej" opisała jego ostatnie dni. Problemy zaczęły się 7 listopada 1994 roku. Wówczas, podczas nagrywania wywiadu, nagle zasłabł, miał problemy z oddechem. Został przewieziony do szpitala.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Diagnoza lekarzy była równie szybka, co przykra. Stwierdzili, że boryka się z zaawansowanym wirusowym zapaleniem opon mózgowo-rdzeniowych oraz gruźlicą. Był hospitalizowany przez dwa kolejne tygodnie.
Traciłeś i odzyskiwałeś przytomność. I mówiłeś: — Wypuśćcie mnie, przecież mnie potrzebują... - wspominała przyjaciółka, która była z nim w trudnych chwilach.
Sławomir Siejka odszedł dwa dni po jej wizycie. Wśród kolegów i koleżanek z Woronicza wywołał wielki ból. Wszak miał tylko 35 lat, a drzwi do dalszej kariery (otworzyła je dla niego Nina Terentiew) stały otworem.
Zadebiutował w redakcji muzycznej, jednak zdobywał nowe umiejętności. Przeprowadzał rozmowy m.in. z Korą Jackowską, Violettą Villas i Katarzyną Figurą. Był gospodarzem koncertów muzycznych, a swoje konferansjerskie usługi świadczył także dla Opery Kameralnej.
Sławomir Siejka był prezenterem TVP. Tak wygląda jego grób
Sławomir Sojka nie miał żony, był kawalerem. Pochowano go na warszawskich Starych Powązkach. Fani wciąż pamiętają o tym miejscu. Na skromny szary nagrobek regularnie przynoszą kwiaty i znicze.
W mediach społecznościowych prowadzą profile, na których dzielą się archiwalnymi zdjęciami i nagraniami Sławomira Siejki. Ubolewają, że nie mogą dalej oglądać go na antenie TVP. Są przekonani, że odszedł zdecydowanie za wrześnie.