Jeremy Clarkson przebywał na urlopie nad Oceanem Indyjskim, gdy poczuł, że jego organizm nie działa tak, jak powinien. Miał problem ze swobodnym poruszaniem się i pływaniem, a kończyny odmawiały mu posłuszeństwa. Nie mógł samodzielnie zejść ze schodów i potrzebował pomocy drugiej osoby.
Prezenter ze znanym sobie luzem komentował te przeciwności. W "The Sunday Times" przyznał, że odpoczynek był udany, bo tylko siedział na krześle, pił wino i jadł ser. Działać postanowił dopiero po powrocie do Wielkiej Brytanii.
W domu ból bardziej dał mu się we znaki. Ponadto zaczął odczuwać ucisk w klatce piersiowej i mrowienie w lewym ramieniu. Zadzwonił na pogotowie, które zabrakło go do szpitala w Oksfordzie. Tam specjaliści wykonali szereg badań, po których wykluczyli zawał serca i poinformowali, że mógł nastąpić w ciągu kilku najbliższych dni.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Aby odpowiednio wcześniej zabezpieczyć organizm, 64-latkowi wszczepiono protezy naczyniowe udrażniające zatkane żyły, by krew lepiej przez nie przepływała. Jeremy Clarkson przy okazji dowiedział się, że podobne objawy ma choroba wieńcowa, więc powinien bardziej zadbać o własne zdrowie.
"Było blisko". Jeremy Clarkson po zabiegu opuścił szpital
Po zabiegu pacjenta wypisano do domu. Gdy emocje opadły uświadomił sobie, że tragedia mogła nadejść w każdej chwili i miał dużo szczęścia.
Pomyślałem: "Kurczę, było blisko" - relacjonował w "The Sunday Times".
Gwiazdor "Top Gear" obiecał również, że przejdzie na zdrowszą dietę, będzie jadł więcej warzyw i pił napoje, które dotychczas omijał z daleka. Podczas wywiadu żartował, że "zastanawia się, jak smakuje woda i czy selera można uczynić interesującym".
Jeremy Clarkson w ostatnim czasie został właścicielem pubu "The Farmer's Dog" w hrabstwie Oxfordshire zlokalizowanym nieopodal jego domu. Wygląda na to, że na razie częste wizyty w lokalu będzie musiał sobie odpuścić.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.