Violetta Villas zmarła 13 lat temu. Nie tylko była ikoną polskiej muzyki, ale również właścicielką posiadłości, która po jej śmierci stała się symbolem zaniedbania i konfliktów.
Syn artystki, Krzysztof Gospodarek, starając się odzyskać majątek, miał w planach przekształcenie go w muzeum ku czci matki. Jednak przeszkodą stały się zarówno kwestie finansowe, jak i prawne, które okazały się być znacznie bardziej skomplikowane niż pierwotnie zakładano.
Krzysztof Gospodarek przez długi czas toczył batalie nie tylko z byłymi opiekunami Villas, którzy zostali skazani za zaniedbania, ale również z lokalnymi władzami. Gmina Lewin Kłodzki stworzyła własną Izbę Pamięci Violetty Villas, co stało się źródłem kolejnego konfliktu. Wystawa powstała bez jego zgody, co, według Gospodarka, narusza jego dobra osobiste. Jak sam mówił, czuje się zdezorientowany, że mimo jego woli pokazuje się pamiątki, których autentyczność podważają osoby blisko związane z rodziną.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Violetta Villas była wielką miłośniczką zwierząt. Jej schronisko zostało zlikwidowane
W posiadłości Violetty Villas w Lewinie Kłodzkim, pełno było różnorodnych zwierząt, które otaczała wyjątkową troską. Podobno na kilka lat przed śmiercią, dom piosenkarki zamieszkiwało aż 140 kotów, 70 psów oraz 10 kóz. Jej niekonwencjonalne podejście do życia i miłość do stworzeń zyskały jej przydomek "polskiej Brigitte Bardot".
Widać Bóg przeznaczył mi taki los, taki żywot. Jestem samotna. Co zarobię, wydaję na utrzymanie zwierząt. Oczywiście, że mi brakuje pieniędzy, bo taka gromada dużo kosztuje. Powinnam ogrodzić cały teren, ale nie mam za co. Powinnam wybudować boksy dla wszystkich psów i kotów. Teraz na zimę będę musiała wziąć je do domu - mówiła w wywiadzie dla "Vivy!" w 2001 roku.
Kilka lat później Violetta Villas trafiła do szpitala psychiatrycznego, lokalne władze zdecydowały się na zamknięcie schroniska, którego była właścicielką. Jak donosiła "Gazeta Wyborcza", niemal 70 psów z tego ośrodka zostało przeniesionych do dwóch innych placówek. Po opuszczeniu szpitala Villas zadeklarowała swoją determinację w odzyskaniu zwierząt, które zostały od niej zabrane.
Zwierzęta panoszyły się w całym domu, rozmnażały w sposób niekontrolowany. To był prawdziwy dramat. Byłem zszokowany, że można mieszkać w tak koszmarnych warunkach - opowiadał Jerzy Harłacz, wieloletni współpracownik Violetty Villas, który w Białogardzie prowadził schronisko dla zwierząt.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.